piątek, 24 kwietnia 2020

Część 88.


Część 88.


            Od chwili, kiedy Laura wyszła do fryzjera, Tom już się z nią nie widział i miał zobaczyć dopiero w kościele. Do ślubu zostały niespełna dwie godziny, a on wciąż siedział na balkonie, z telefonem w ręku, wpatrując się co chwilę w jego ekran. Bill nie oddzwaniał i z pewnością już tego nie zrobi. Teraz, analizując swoje idiotyczne zachowanie wcale mu się nie dziwił. Był taki głupi zostawiając go w tamtym apartamencie… Wciąż w to nie wierzył, że tak postąpił. Odtrącając go, jednocześnie odebrał sobie szansę na szczęście, a w zamian za to, będzie dusił się w jakimś małżeństwie, którego przecież tak naprawdę wcale nie chciał, a jednak mimo to wciąż miał zamiar wziąć ten ślub, oczywiście pod warunkiem, że Bill się nie odezwie. Teraz właściwie robił to już tylko dla matki, bo skoro zawalił wszystko w kontaktach z czarnowłosym, to chociaż niech ona będzie szczęśliwa, niech ma choć jednego syna, który będzie żył normalnie i da jej kiedyś wnuki.
            Palił kolejnego papierosa, kiedy do apartamentu wparował Franz, krzycząc już od progu:
            – Gdzie jest nasz pan młody?! – I zaraz wyłonił się zza balkonowych drzwi. – A ty co tak tu siedzisz? Trzeba się szykować!
            Tom, który wciąż tkwił na sofie, uniósł teraz na niego swoje smutne spojrzenie.
            – Zdążę.
            – Czyżby dopadły cię jakieś wątpliwości? A właśnie! Właściwie to gdzie się zmyłeś wczoraj? – zapytał, siadając obok.
            – Miałem kilka spraw do wyjaśnienia z bratem, przepraszam, mam nadzieję, że dobrze bawiliście się beze mnie.
            – Z początku pytali gdzie jesteś, musiałem cię usprawiedliwiać i mówić, że niedługo wrócisz, ale jak się popili, to już nawet nikt nie zauważył, że wciąż cię nie ma – zaśmiał się przyjaciel. – I co? Pogodziliście się? – zapytał.
            – I tak i nie, ale to skomplikowane – odpowiedział wymijająco.
            – Tak mało zawsze o nim mówiłeś, teraz też nie powiesz o co wam poszło, że tyle nie gadaliście?
            – Nie ma sensu tego roztrząsać, było minęło – sapnął i dodał zrezygnowanym tonem. – Pora się szykować.

***

            Chłodny prysznic trochę go orzeźwił, ale wciąż z braku wystarczającej dawki snu czuł zmęczenie fizyczne. Na jego psychiczne samopoczucie sen nie miał żadnego wpływu i choćby przespał cały dzień, to i tak nie poczułby się lepiej.
            Oparł dłonie na umywalce i spojrzał w swoje odbicie w lustrze, w którym zobaczył twarz naznaczoną piętnem cierpienia i bólu. Tego ranka umarła w nim nadzieja, jakiej okruchy wciąż nosił w swoim sercu i choć dotąd przekonywał sam siebie, że na nic już nie liczy, tak teraz zrozumiał jak bardzo się oszukiwał. Odkąd odszedł Tom, nadzieja z dnia na dzień stawała się coraz mniejsza, ale wciąż w nim żyła i wciąż wierzył, że kiedyś wszystko się zmieni, że go odzyska i znów będą razem.
            Westchnął ciężko i sięgnął po ręcznik, wytarł twarz, ciało i włosy. Sięgnął po suszarkę i szczotkę, aby ułożyć dłuższe włosy na czubku, w końcu chciał dobrze wyglądać na tym weselu. W innej sytuacji może zszedłby na dół do fryzjera, ale pewnie tam trzeba było się wcześniej umówić, a on wtedy nie miał do tego głowy. Układając sobie fryzurę, na nowo zatonął w myślach o Tomie. Gdyby jakieś dwa lata temu, ktoś mu powiedział, że tak potoczy się ich życie, nie uwierzyłby. Sięgnął pamięcią do tych chwil, kiedy jeszcze byli na tamtym urlopie i zadręczając się, wspominał pierwszy pocałunek, dotyk i zbliżenie. Przymknął oczy, kiedy nawinął kosmyki włosów na szczotkę i skierował na nie strumień ciepłego powietrza, jednocześnie wspominając  pieszczotę promieni słońca i dłoni Toma z tamtych dni. Wtedy było tak pięknie i beztrosko. Dreszcz pokrył jego ciało, kiedy przypominał sobie chwilę, gdy przysięgali sobie wierność:
          „– Po co nam jakieś przysięgi Billy, ja cię nie zdradzę.
            – Przysięgnij… Tak, jak ja przysięgam tobie.
            – Jesteś tego pewien? Przysięgam… Nigdy cię nie zdradzę.
            – Ja też ci to przysięgam, Tommy.”
            A jednak zrobił to pierwszy, zdradził mimo, że sam zainicjował taką rozmowę. Wtedy był tak pewien, że nigdy tego nie zrobi, a potem… Potem pojawił się Bastien i…
            Odłożył suszarkę i szczotkę, sięgnął po grzebień i lekko natapirował włosy, po czym ułożył. Patrzył w swoje oczy jednocześnie czując do samego siebie pogardę i niechęć. Gdyby nie jego zapędy, chęć flirtu i pławienia się w komplementach, może wciąż byliby szczęśliwi razem. Tamte dni były najpiękniejsze, byli zupełnie sami, oddani sobie, kochali się niemal nieustannie, czerpiąc pełnymi garściami tę swobodę. Nikt wtedy nie burzył tych chwil w których chłonęli się wzajemnie, nikt nie przeszkadzał mówić i wsłuchiwać się w słowa tego drugiego, wpatrywać się w uśmiech na ustach, który oznaczał największe szczęście.
            Sięgnął po lakier i spryskał nim już gotową fryzurę.
            – Wiesz, że cię kocham i nigdy nie przestanę… – szepnął, patrząc w swoje odbicie w lustrze, ale te słowa były skierowane do innego człowieka, który teraz nie mógł ich usłyszeć.

***

            Stał przed lustrem i zakładał białą koszulę, z wolna zapinając jej guziki przyglądał się swojemu odbiciu i miał ochotę napluć sobie w twarz. Widział kłamliwego i słabego, małego i nic nie wartego człowieczka, który oszukując wszystkich wokoło, najbardziej oszukał samego siebie. Odtrącił miłość swojego życia, a kiedy oprzytomniał i chciał wszystko naprawić, okazało się, że jest już za późno. Zaprzepaścił swoją szansę kilka godzin temu, drwiąc z samego siebie. Wciąż o nim myślał, wykonując każdą czynność, jaka teraz już prowadziła go na dno piekła. Przypominał sobie najlepsze chwile w swoim życiu, jakie teraz już pozostały tylko wspomnieniem. Drżał wciąż czując na sobie dotyk jego ust i dłoni, ciepło ciała przy swoim boku. Teraz najbardziej pragnął wsłuchiwać się w jego słowa, ale na to już było za późno. Tylko on jeden na całym świecie tak mocno na niego działał. I dlaczego właśnie on...? Czemu to dźwięk jego głosu rozpalał każdy zmysł, a dotyk wzniecał w nim pożar? I tylko on jeden, jedyny mógł go ugasić. Gdyby wiedział jak bardzo znów go pragnął, jak chciał, żeby pieścił całe ciało, pokrywał je aksamitem pocałunków i atłasem dłoni. Przymknął na chwilę powieki, aby zwizualizować pod nimi wspomnienie, gdy Bill na niego patrzył. Znał doskonale to spojrzenie, wyraz jego twarzy, kiedy właśnie w ten sposób spoglądał w jego oczy, i kiedy uśmiech malował mu na ustach bezgraniczne szczęście.
            „– Kocham Cię... – szeptał mu do ucha, układając głowę na ramieniu i kołysali się obaj w rytmie jakiejś tylko dla nich słyszalnej muzyki. Muzyki ich serc. Czułość przelewała się przez ich ciała, mieli jej dla siebie taki ogrom, że mogliby obdarować nią niejedną z par.”
            – Masz spinki, pomóc ci zapiąć? – wyrwał go z letargu głos Franza, a wtedy spojrzał na niego nieprzytomnie.
            – Co?
            – No pytam, czy pomóc ci zapiąć spinki u rękawów.
            – Tak, poproszę – odpowiedział beznamiętnie Tom.

***

            Bastien doskonale widział, co dzieje się z Billem, dlatego nie zadawał żadnych pytań, ani z niczym nie naciskał. Bez słowa patrzył, jak się ubiera, spoglądając w duże lustro przy wyjściu. Był zupełnie nieobecny, pogrążony we własnych myślach i wiedział, że kiedy wrócą do Berlina szybko się z tego nie obudzi i znów będzie potrzebował dużo czasu, aby żyć swoim poprzednim życiem. Był pewien, że jeśli tylko tak się stanie, to przetrwa wszystko razem z nim, pomagając mu najlepiej, jak tylko będzie potrafił i zrobi wszystko, aby w końcu wybudził się z tego koszmarnego snu, by zapomniał i zaczął żyć na nowo, już na zawsze u jego boku. Nie chciał nawet wiedzieć co się stało tej nocy i gdyby nawet Bill chciał mu opowiedzieć o wszystkim, to poprosiłby go, aby zostawił wszystko dla siebie. Już przełknął tę gorzką pigułkę i nie chciał sprawiać sobie dodatkowego bólu. Na szczęście jednak, czarnowłosy nie był skory do zwierzeń, właściwie prawie wcale się nie odzywał, melancholijny i smutny ubierał się w ciszy, jakby szykował się na jakiś pogrzeb, a nie na ślub. Ale tak naprawdę ta uroczystość dla niego samego, wcale nie miała być niczym przyjemnym i Bastien doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Sam także się przygotowywał zakładając właśnie garnitur, ale kątem oka obserwował każdy ruch ukochanego, który zawsze tak pełen energii, teraz każdą czynność wykonywał jakby w zwolnionym tempie. Widział, jak drżały mu dłonie, kiedy nieudolnie próbował poprawić wiązanie krawata, jak zdenerwowanie zaczynało ogarniać całe jego ciało, aż siarczyście zaklął pod nosem. Dopiero wtedy podszedł do niego, zwracając się łagodnym tonem głosu:
            – Daj, pomogę ci.
            Bill ze zrezygnowaniem opuścił dłonie, poddając się. Na jego twarzy bólem wymalowana była miniona noc, nie wyglądał dobrze. Bastien poprawił wiązanie i odwinął kołnierzyk koszuli.
            – Wiem, że czujesz się fatalnie, ale jakoś to przetrwasz, obaj przetrwamy – powiedział cicho, patrząc w najpiękniejsze, ale bardzo smutne oczy, a potem ułożył usta na jego czole. Było bardzo ciepłe i nawet przemknęło mu przez myśl, czy nie ma przypadkiem gorączki. Nie miał pojęcia, jak niewiele brakowało, aby Bill się zwyczajnie rozpłakał, kiedy wtulił policzek w jego ramię. Blondyn objął go i po prostu przytulił. Wiedział, że potrzebuje teraz bliskości drugiego człowieka. To takie ludzkie, kiedy serce rozsypało się na milion kawałków i nawet nie było czasu, aby zacząć je sklejać. Musiał jakoś przez to przejść i miał świadomość, że najgorsze przed nim. Ta cała ceremonia będzie najcięższą próbą i jeśli ją zniesie, to już nic nie będzie w stanie go zranić.
            – Już czas… – powiedział Bastien. – Dasz radę?
            – Tak, możemy iść – odpowiedział Bill i wzdychając głęboko, spojrzał na zegarek, który kiedyś dostał od Toma. Teraz ranił go swoim złotem, jak każde wspomnienie.
            Wyszli z apartamentu i skierowali się w stronę windy, po czym zjechali na dół.
            – Idziemy na pieszo? – zapytał blondyn.
            – Tak, to blisko. Byłem tam z matką wczoraj po południu na spacerze. – Faktycznie, pierwszy raz pod ten kościół zaprowadziła go mama, ale drugi raz poszedł tam sam, dzisiejszego ranka. O tym już Baronowi nie wspomniał.
            Nie byli jedynymi, którzy zmierzali w tym samym kierunku, przecież nieubłaganie zbliżała się godzina rozpoczęcia ceremonii, która jednocześnie miała się stać godziną totalnej klęski Billa. Pod kościołem stały już grupy zaproszonych gości, wśród których dostrzegł matkę z ojcem. Podeszli do nich witając się, a Bill ucałował rodzicielkę.
            – Źle wyglądasz synku – popatrzyła na niego z troską, a kiedy jej wzrok powędrował na Bastiena, ten natychmiast uciekł swoim spojrzeniem. Obaj byli przygaszeni, nie wyglądali na szczęśliwych. Billa rozumiała, ale Bastien chyba powinien być zadowolony z tego, że Tom się żeni, a jednak w jego zachowaniu wyczuła jakiś niepokój. Był spięty i dziwnie zakłopotany, nie miała pojęcia co mogło się stać, bo od wczorajszego popołudnia nie widziała się z Billem. Wiedziała, że wszyscy prócz Bastiena mieli być na wieczorze kawalerskim u Toma, ale nie znała jego przebiegu, bo nie widziała się także z drugim synem. Zresztą gdyby nawet się widziała, to wątpiła szczerze, czy czegoś by się od niego dowiedziała.
            – Dzień dobry – usłyszeli znajomy głos. Właśnie pojawił się Georg ze swoją dziewczyną i Bill mógł odetchnąć z ulgą, że nie będzie musiał odpowiadać na pytania matki, jakich w końcu się spodziewał. Kiedy wszyscy się przywitali, czarnowłosy zapytał:
            – Czekamy na młodych?
            – Na pannę młodą, bo Tom jest już w kościele.
            Na te słowa matki, Bill poczuł na całym ciele gorący dreszcz, aż lekko poluzował swój krawat. Wiedział, że za chwilę trzeba będzie tam wejść i znów poczuł strach. Idąc tu z Bastienem czuł się wciąż zbyt słaby, aby stawić czoła temu wyzwaniu. Może jednak lepiej byłoby stąd wyjechać, nim to wszystko się zacznie? Bał się tej chwili, bał się samego siebie i swojej niespodziewanej reakcji na widok Toma, stojącego przy ołtarzu w oczekiwaniu na narzeczoną, w oczekiwaniu na wybawienie od niego, który przecież kochał go tak mocno, że gotów był poświęcić wszystko dla tej miłości. Tylko, że ta miłość właśnie od niego uciekła, a to, co miało się wydarzyć, było tej ucieczki konsekwencją. Pobladł, co nie uszło uwadze rodzicielki.
            – Bill, dobrze się czujesz? – zapytała i w tej samej chwili spoczął na nim wzrok Georga i Bastiena. Obydwaj mogli się tylko domyślać co stało się tej nocy, ale tak naprawdę niczego nie byli stuprocentowo pewni, właściwie mogło wydarzyć się wszystko, ale skoro się tutaj znaleźli, nie stało się to, czego najbardziej się obawiali. Bastien wiedział nieco więcej, bo naoczny dowód w postaci stanu łóżka, jaki zastał po przyjeździe, mógł świadczyć o jednym. Georg natomiast wciąż zastanawiał się, czy stało się to, czego właściwie pewność miał blondyn. 
            – Wszystko w porządku, mamo – odpowiedział Bill cichym głosem, ale wszyscy, którzy teraz go obserwowali wiedzieli, że nic nie jest w porządku, a już na pewno nie jego emocjonalny stan.
            – Bill, pozwól na chwilę – zwrócił się do niego Georg i odeszli kilka kroków na stronę. – Co się dzieje? Gdzie byliście w nocy? – zapytał go ściszając głos, bo wciąż nie miał o niczym pojęcia.
            – Przekonywałem go, że źle robi, ale jak sam widzisz, nie udało mi się – Bill uśmiechnął się drwiąco.
            – Poszliście do łóżka? – szeptem zapytał kumpel unosząc do góry brwi, a on tylko skinął głową. – No wiedziałem, kurwa, wiedziałem…
            – Ja go kocham, on kocha mnie, ale wybrał inne życie – odpowiedział cicho, łamiącym głosem, Bill. – Poszliśmy do łóżka, a potem powiedział mi, że chciał się tylko ze mną pożegnać, a ja głupi myślałem, że będziemy razem, że dam radę go od tego wszystkiego odwieść. – Był bliski płaczu i z trudem się kontrolował, a ostatnie słowa wypowiedział na tyle głośno, że usłyszała je matka i Bastien, którzy odwrócili się. Wtedy zobaczył smutne spojrzenie niebieskich oczu swojego chłopaka i coś ścisnęło go za serce. Było mu go żal, bo przecież on nic nie zawinił, a wciąż dostawał kolejne dawki cierpienia. Może przyjdzie czas, że mu to wszystko wynagrodzi, ale najpierw sam będzie musiał się uporać ze swoim bólem, a na to z pewnością będzie potrzebował sporo czasu. Teraz najważniejsze było, żeby jakoś to wszystko przetrwać, przeżyć ten ślub, a potem schlać się na tym weselu do nieprzytomności. No właśnie, tylko jak to zrobić? Jak przeżyć chwilę, kiedy Tom będzie ślubował tej dziewczynie miłość i wierność, i co tam jeszcze było? Aha, i uczciwość małżeńską. Swoją drogą, czy on dotrzyma danej na tym ślubie przysięgi? Może będzie to prawdopodobne, ale tylko w przypadku, kiedy Bill zniknie z jego życia, bo gdyby zgłupiał i zaakceptował tę chorą propozycję, żeby zostali kochankami, to tę swoją przysięgę będzie mógł sobie wsadzić w dupę. Nie, on na pewno do tego nie przyłoży ręki, nigdy więcej nie pójdzie z nim do łóżka, nie pozwoli mu się tknąć, choćby miał cierpieć z tęsknoty przez kolejny rok, a może i więcej. Nie będzie się z nim spotykał, bo takie spotkanie mogłoby się źle skończyć. Lepiej więc będzie trzymać się od niego z daleka. Tak, to ostatni raz kiedy go widzi, po weselu wrócą z Bastienem do Berlina i to będzie definitywny koniec. Właśnie obiecał sobie, że nigdy więcej go nie zobaczy.
            – Chłopcy, wchodzimy do środka, limuzyna z panną młodą już jedzie – zawołała ich pani Kaulitz.
            Bill poczuł suchość w ustach i ogromną, rozpierającą gulę w gardle. Pomijając już samą przysięgę, to będzie chyba najtrudniejszy dla niego moment. Zaraz tam wejdzie, zobaczy Toma czekającego przy ołtarzu i chyba kolejny raz pęknie mu serce, a on sam rozsypie się na tysiąc kawałków. Spojrzał w górę, aby powstrzymać zbierające się pod powiekami łzy i zaczerpnął potężny haust powietrza, po czym podtrzymywany przez Bastiena za rękę, wszedł do kościoła.

***

            Stał przy ołtarzu. Wątpliwości już dawno go przygniotły, a teraz dodatkowo zwaliła się na niego lawina najgorszych myśli i czarnych wizji. Organy grały cicho, delikatnie i jakby płaczliwie, ale wiedział, że za chwilę uderzą w głębsze, donośne tony, bo właśnie do środka zaczęli wchodzić powoli goście, a to oznaczało, że limuzyna z panną młodą ukazała się na horyzoncie, albo nawet już podjechała. Bał się patrzeć w te drzwi, bał się spotkać to spojrzenie, jedynych na świecie, ukochanych oczu, które nie były oczami jego przyszłej żony. Uniósł wzrok do góry, zawieszając go na widocznej części ogromnego instrumentu, który wciąż wydawał z siebie cichą melodię. Sparaliżował go jeszcze większy strach. Na Boga… Co on tutaj robił? Jaka siła go do tego popchnęła i co tu przywiodło? Przecież wcale tego nie chciał i teraz czuł się tak, jakby jego ciałem sterowała jakaś obca siła, a nie jego umysł. A jednak przyszedł tu sam, stał przy tym ołtarzu czekając na swoją własną klęskę i nie potrafił nawet się ruszyć, jakby jego stopy przykleiły się do posadzki. Coraz więcej ludzi wsypywało się do kościoła, więc opuścił wzrok, prześlizgując nim po każdej osobie, jaka znajdowała się w jego zasięgu do chwili, aż napotkał spojrzenie brązowych oczu, jedynych takich, wybranych. Powietrze zadrgało, skóra pod ślubnym garniturem zapłonęła żywym ogniem, a po chwili wbiło się w nią tysiąc lodowatych ostrzy i znów zadał sobie w myślach to pytanie; co on tutaj do cholery robi?!
            I właśnie wtedy, kiedy znów grad wątpliwości rozbijał każdą myśl, jaka pojawiła się w jego głowie, w szeroko rozwartych drzwiach kościoła, pojawiła się w białej, zwiewnej sukni, z naręczem kwiatów, promieniejąca szczęściem, uśmiechnięta panna młoda. Powinien teraz patrzeć tylko na nią, w tej chwili powinna dla niego istnieć tylko ta piękna kobieta, ale on zbłądził spojrzeniem w jej kierunku tylko na jedną, krótką chwilę, bo zaraz ponownie odszukał wzrokiem tego, który doszczętnie zawładnął jego sercem. Jakie to szczęście, że teraz wszystkie spojrzenia zwróciły się w jej kierunku, i nikt nie mógł dostrzec tego smutku i wszechogarniającego żalu, kiedy patrzył w oczy swojej miłości, jakby szukał tam przebaczenia za to, co miało za kilkadziesiąt minut się stać.
            Organy zagrały głośno uświadamiając mu, że zbliża się definitywnie ta chwila, która unicestwi każde pragnienie, zabierze marzenia i obróci w pył nadzieję. Anielski śpiew wwiercał się w jego zmysł słuchu, stając się udręczeniem. I choć w innych okolicznościach z pewnością uznałby go za piękny, tak teraz z trudem było mu znieść każdy jego ton, i każdą wyśpiewaną nutę.
            Ku niemu sunęła, prowadzona przez swojego ojca, Laura. Wpatrzona w przyszłego męża zbliżała się z wolna, a z każdym krokiem budził się w niej coraz większy niepokój, bo Tom wcale nie wpatrywał się w nią z uśmiechem, jak powinien to robić czekający przy ołtarzu na swoją wybrankę pan młody. Wprawdzie zerkał w jej stronę, ale zaraz błądził wzrokiem pomiędzy gośćmi, którzy stali teraz w ławkach po prawej stronie. Tam jego spojrzenie zatrzymywało się na dłużej, a im bliżej była, doskonale mogła też zauważyć jego wyraz, pełen nostalgii, smutku i nieodgadnionego żalu. Kiedy wracał patrząc przez chwilę na nią, wprawdzie uśmiechał się, ale ten uśmiech wcale nie był radosny, nie emanował szczęściem. Był wręcz wymuszony i sztuczny. Z niepokojem spojrzała w bok, tam, gdzie wciąż uciekał spojrzeniem jej mężczyzna. Na kogo do diabła tak patrzył? Kto u licha tam stał? Wszyscy goście teraz byli zwróceni w jej kierunku, wszyscy, prócz jednej osoby, a tą osobą był Bill. Mijając go lekko odwróciła głowę, doskonale to widziała – on też patrzył na Toma, nie mogła się mylić! I nagle przypomniała sobie ten dziennik, którego fragmenty dzisiejszego popołudnia ukradkiem czytała, chaotycznie składając w głowie zlepek domysłów, ale chwila… jeśli jak przypuszczała to Bill zakochał się w Tomie, to czemu jej mężczyzna takim wzrokiem wpatrywał się w swojego brata? Lodowaty dreszcz strachu zawładnął jej ciałem, a uśmiech na chwilę znikł z jej twarzy. Nie! Nie może teraz o tym wszystkim myśleć, przecież jest w drodze do ołtarza! Cóż za moment sobie wybrała na takie głupie przypuszczenia? Przecież to niemożliwe, żeby łączyło ich coś więcej niż braterska więź, chociaż każdy zapis w tym dzienniku mógł o tym świadczyć, jeśli oczywiście Bill pisał to wszystko o Tomie. A Tom? Co czuł i co myślał? Czyżby tylko to wszystko udawał, ale właściwie po co? Przecież gdyby cokolwiek z jej domysłów naprawdę miało miejsce, to do cholery nie byłoby go tutaj! Wszystko znów wydało jej się totalnym absurdem.     
            Stanęła właśnie obok swojego narzeczonego, a ojciec przekazał mu jej dłoń i wtedy zobaczyła jego promienny uśmiech, który już zupełnie rozwiał każdą idiotyczną wątpliwość i myśl. Wtedy Tom jeszcze raz spojrzał na Billa, dostrzegając rozdzierający ból w jego oczach, a on sam nie patrzył na niego z mniejszym. Tego już odwrócona w kierunku ołtarza Laura nie mogła zobaczyć, ale za to widziały go trzy inne osoby, które doskonale znały tajemnicę bliźniaków.
            Bastien zerknął na Billa, podobnie jak jego matka i Georg. Czarnowłosy opuścił wzrok, kiedy tylko Tom odwrócił się do ołtarza, stając u boku kobiety, która za niespełna pół godziny miała zostać jego żoną. Widział ten bezgraniczny ból w każdym spojrzeniu, bezsilne drżenie warg i dłoni, które teraz zaplatał przed sobą, usilnie starając się to ukryć. Jak bardzo on musiał go kochać… Oddałby wszystko za choćby uncję tej miłości, za jedno takie spojrzenie. I choć teraz było ono pełne bólu, to jednak wyjątkowe, Bill nigdy nie patrzył na niego z takim uczuciem i oddaniem. Zabolało go. Bolało chyba nie mniej, niż ten cały ślub bolał czarnowłosego. W dodatku czuł ogromny strach – a co, jeśli stanie się najgorsze? Chociaż wątpił w to, Tom był zbyt rozsądny i odpowiedzialny, aby to teraz przerwać. Gdyby miał taki zamiar, pewnie już rano wyjechałby z Billem, gdyby tylko chciał, on z pewnością by mu nie odmówił, tego był teraz pewien.
            Usiedli w ławce. Czarnowłosy spuścił głowę, a matka spojrzała na niego z obawą i troską. Wiedziała jak wiele ten ślub musiał go kosztować i jak bardzo teraz cierpiał. Zerknęła na Bastiena i napotkała jego smutny wzrok. Kolejny, niczemu niewinny człowiek był ofiarą tej miłości braci, jej synów, którzy wbrew całemu światu pokochali się zakazanym uczuciem. Czy coś zaniedbała w ich dzieciństwie, czy coś przegapiła i czegoś im brakowało, że ich serca wzajemnie się przyciągnęły? A może wcale nie było w tym jej winy, a zwykły przypadek i okrutne zrządzenie losu?
            Bill uniósł głowę i z bólem serca spojrzał na ołtarz. Był zdruzgotany, a strapiony umysł podsyłał koszmarne wizje. To był chyba ten sam ksiądz, z którym zamienił dzisiaj rano kilka słów pod tym kościołem, a teraz miał wrażenie, że szyderczo się z niego śmieje i drwi z jego cierpienia. Tymczasem on z uśmiechem mówił coś zwracając się do państwa młodych, bo właśnie cała ceremonia rozpoczęła się, a ucichłe na chwilę organy znów uderzyły w głośne tony. On tam stał, tkwił u boku tej dziewczyny, i chociaż może nie serce, to oddawał jej całego siebie, swoją fizyczność i swoje życie. I właśnie w tej chwili czarnowłosy zdał sobie sprawę z tego, że już nigdy go nie dotknie, nie zadrży z pragnienia pod naporem jego ust, ani nie odbierze mu oddechu. Już nigdy nie obudzi się przy jego boku, czując ciepło ukochanego ciała, a docierająca do niego rzeczywistość podrażni zamknięte powieki promieniami słońca, i okaże się zupełnie inna, z kimś innym niż on. Już nigdy nie dane mu będzie patrzeć na jego spokojny sen o poranku, nie nasyci go ta poranna cisza, przecinana tylko ich oddechami. Już nigdy, nigdy, nigdy… Ale wiedział jedno – mimo, że nie będzie go przy nim fizycznie, zawsze będzie żył w jego sercu, tam będzie należał tylko do niego już na wieczność.
            Laura kątem oka zerkała na poważną, kamienną twarz swojego narzeczonego. Teraz już nie umiała odnaleźć w niej żadnej emocji, jakby było mu to wszystko zupełnie obojętne, a on sam znajdował się myślami zupełnie gdzieś indziej, w innym świecie i innej rzeczywistości. A jednak coś w tym wszystkim było nie tak i teraz czuła to każdą komórką ciała. I o ile kilka minut temu potrafiła się uspokoić, tłumacząc sobie, że gdyby Tom nie chciał tego ślubu, to przecież by go tu nie było, tak teraz zupełnie nie umiała się tą myślą na nowo pokrzepić. To, co widziała wcześniej, wciąż nie dawało jej spokoju i nieustannie zadawała sobie w myślach pytanie: czy naprawdę bliźniaków mogło kiedyś łączyć coś więcej? A jeśli była dla Toma jedynie ucieczką od zakazanej miłości? Może i chciał tego ślubu, czym pocieszała się wcześniej, ale z zupełnie innych powodów niż miłość do niej. I znów od palców u stóp, do czubka głowy zmroził ją strach.
            Spoglądając tak co chwilę na Toma, ściągnęła tym samym jego wzrok. Kiedy ich oczy spotkały się, uśmiechnęła się do niego, ale on nie odwzajemnił tego uśmiechu. Patrząc na nią przez chwilę, właśnie zadawał sobie w myślach już kolejny raz w ciągu ostatnich kilkunastu minut to samo pytanie: co ja tutaj robię?
            Odwrócił głowę przez chwilę zawieszając wzrok na dużym, drewnianym krzyżu, ale zaraz powieki jego oczu wolno pokryły źrenice, a on sam znów przeniósł się we wspomnieniach do minionego, najcudowniejszego czasu w swoim życiu, kiedy był szczęśliwy i gdy wszystko wydawało się piękne i proste. Wtedy czuł, że naprawdę żyje, a największą siłę i radość życia czerpał z jego miłości, tylko z nim mógł zdobyć każdy szczyt, sięgnąć po to, co dotąd było nieosiągalne, tylko z nim potrafił wyobrazić sobie to, co z innymi było niewyobrażalne, a szczęście miało kolor jego oczu. Był dla niego wartością, stanowił największą wartość, jaką jeden człowiek może być dla drugiego.
            Podczas, kiedy ksiądz głosił kazanie, on nurkował myślami w najodleglejsze głębiny swojej pamięci, gdzie do tej pory usilnie starał się zatapiać każde, niewygodne i bolesne wspomnienie. I właśnie jedno po drugim, zaczął je stamtąd wyławiać, nawet te zupełnie niestosowne do chwili. Wsłuchiwał się w tych wspomnieniach w ciche westchnienia Billa, znaczył językiem zawiłe korytarze na jego szyi. Wyznanie miłości zawibrowało przy jego uchu cichym szeptem. Uwielbiał tembr jego głosu, a w takich chwilach przyprawiał o dreszcze, szczególnie kiedy mówił te dwa słowa i, że jest cały jego… Tak, był, jest i będzie, i nic tego nie zmieni. Odczuwanie jego bliskości zawsze było niezwykle silne, z nikim innym nie przeżywał takiej ekscytacji, takiego oszołomienia w chwili, kiedy ktoś był blisko, ale wciąż jeszcze nie najbliżej. Tylko przy nim odbierał to z takim szaleństwem. I znów w jego głowie zrodziły się jedna po drugiej wizje, błagając swoimi istnieniem i realizację. Uchylił powieki z bólem, zdając sobie właśnie sprawę, że o wszystkim tym będzie mógł sobie jedynie pomarzyć. Ksiądz właśnie zaczynał zadawać im jakieś pytania, które nie docierały do niego w pełni, ale razem ze swoją narzeczoną powtórzył słowo: „chcemy”. Czy chciał? Chyba w tej chwili wszystko stało się dla niego zupełnie obojętne.
            – Czy chcecie dobrowolnie i bez żadnego przymusu zawrzeć związek małżeński? – zapytał ksiądz, a oni znów odpowiedzieli zgodnie:
            – Chcemy.
            Bill mimo tego, że siedział poczuł, ze robi mu się słabo, a przed oczami zaczyna ciemnieć. Czy on naprawdę tego chciał? Przecież jeszcze kilkanaście minut temu patrzył na niego takim spojrzeniem, jakby ktoś siłą zawlókł go do tego ołtarza! Przecież to niemożliwe, że z własnej, nieprzymuszonej woli, zamierzał założyć sobie te kajdany. A jednak chciał… Przecież właśnie za chwilę miał to zrobić, bo na niewielkiej, bordowej poduszce leżały w oczekiwaniu dwie, złote obrączki.
            – Skoro zamierzacie zawrzeć sakramentalny związek małżeński, podajcie sobie prawe dłonie i wobec Boga i Kościoła powtarzajcie za mną słowa przysięgi małżeńskiej.
            Państwo młodzi wrócili się do siebie, podając sobie prawe dłonie, a ksiądz związał je stułą.
            Tego już było za wiele dla jednej udręczonej duszy, dla złamanego serca i zranionego umysłu. Tego już nie będzie umiał przeżyć, nie da rady na to patrzeć, i natychmiast musi stąd wyjść! Poluzował krawat, czując, że robi mu się duszno.
            – Przepuść mnie, muszę wyjść – powiedział szeptem do siedzącego z brzegu Bastiena.
            – Teraz? – zdziwił się blondyn.
            – Tak, teraz. Jest mi słabo.
            – Wyjdę z tobą – Blondyn wstał, z uwagą przyglądając się Billowi. Faktycznie był bardzo blady.
            – Nie, zostań – syknął przez zęby czarnowłosy i wyszedł z ławki, po czym rzucił ostatnie spojrzenie w stronę ołtarza, na którym właśnie kończył się jego świat. Odwracając się w stronę wyjścia, zdążył jeszcze złowić strapiony wzrok matki, po czym ruszył przed siebie, w stronę otwartych drzwi, przez które wlewała się do kościoła smuga światła. W ciszy, jaka nastała, słychać było tylko stukot obcasów jego butów. Z trudem tłumił wzbierające pod powiekami łzy, obiecując sobie, że da im upust, kiedy tylko znajdzie się już na zewnątrz. W ślad za nim podążyło wiele spojrzeń, a po kościele rozniósł się cichy pomruk. Goście spoglądali na siebie, a co niektórzy coś sobie szeptali do ucha.
            Tom stał przy ołtarzu, trzymając dłoń swojej narzeczonej, ale z każdą sekundą uścisk stawał się coraz lżejszy. Z bólem i nostalgią patrzył za postacią, która oddalała się coraz bardziej, ginąc w końcu w smudze słonecznego światła. Czuł, jak serce zaczyna walić boleśnie w klatce jego żeber, jak rwie się, aby ulecieć za nim. Nie mógł opanować drżenia ciała, ani oderwać spojrzenia od tych drzwi, w których zniknął sens jego życia. Laura patrzyła na niego z przerażeniem, widziała, jak nagle pobladł, a na skroni pojawiły się niewielkie krople potu. Drżał, czuła to trzymając jego dłoń i zadając sobie pytanie: czy to wszystko ma sens?
            – Tom…? – szepnęła, starając się wyrwać go z tego letargu, a wtedy nieprzytomnie spojrzał na nią, jakby wrócił z innego wymiaru. Ksiądz odchrząknął i zaczął wypowiadać przysięgę, którą miał jako pierwszy po nim powtórzyć:
            – Ja Tom, biorę ciebie Lauro za żonę i ślubuję Ci: miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci.
            Co ten facet właśnie powiedział? Przecież do cholery wcale tego nie chciał! To, co właśnie się tutaj działo, to było jakieś szaleństwo, a on tkwił w jego epicentrum, a wszystkie oczy zwrócone na niego, oczekiwały, że zaraz wypowie te słowa, wszystkie, prócz jednych. Nie powinno go tutaj być, gdyby wcześniej się na to zdobył, pewnie byłby z Billem daleko stąd, może już szczęśliwy jak dawniej, może najszczęśliwszy na świecie u boku jedynej istoty jaką kochał! Nie tutaj było jego miejsce, ani teraz ani nigdy w całym życiu, jakie mu jeszcze pozostało. On przecież w ogóle nie powinien się tutaj znaleźć, dlaczego dopiero teraz to wszystko do niego dotarło!?
            – Tom… – powiedziała cicho Laura, chcąc jakoś go ponaglić, ale on tylko spojrzał na nią z żalem, po czym znów odwrócił się w stronę drzwi, patrząc w to życiodajne światło, słodką obietnicę raju. Wciąż nie powtarzał słów przysięgi, a jego wahanie było teraz powodem cichego pomruku jaki przetoczył się przez kościół. Odwracając głowę napotkał przerażony wzrok matki, ale nie zatrzymywał dłużej na niej swojego spojrzenia, bo ten widok był zbyt bolesny, aby katować się nim kolejne sekundy. Ona już wszystko wiedziała, podobnie jak i Laura, w której oczy teraz spojrzał.  I choć wciąż jeszcze tutaj trwał były już pełne łez, a usta drżały w niemym przestrachu.
            – Wybacz mi, choć nie wiem czy będziesz umiała… Nie mogę… Przepraszam.      
            Dopiero teraz dwie kryształowe łzy popłynęły po policzkach dziewczyny, dłonie rozłączyły się, a on zszedł z kilku stopni prowadzących do ołtarza tak lekko, jakby właśnie zrzucił z siebie tonę trosk i zmartwień, cały bagaż złych decyzji, jakie w ostatnim czasie podjął. Choć nie mógł tego zobaczyć, to wiedział, że odprowadza go zrozpaczone spojrzenie Laury, podobnie jak zdezorientowany, zdziwiony, a niekiedy wręcz zły wzrok wszystkich zgromadzonych w kościele ludzi. Nie widział tego, bo nie rozglądał się, ani nie odwracał za siebie, parł naprzód w stronę światła, w jasną smugę jaka kładła się na posadzce zza otwartych na oścież drzwi, za którymi czekało go prawdziwe, szczęśliwe życie.
            Tam czekał na niego raj…

***
                                        
            Bill wyszedł na zewnątrz. Miał wrażenie, że za chwilę się przewróci, więc usiadł na ostatnim stopniu schodów prowadzących do kościoła, z trudem chwytając powietrze. Choć z kościoła nie dochodził do jego uszu na razie żaden dźwięk, to mimo to zakrył uszy dłońmi, a łokcie oparł o zgięte kolana. Zacisnął powieki, chcąc być także i ślepym przez te kilkanaście minut dopóki to się nie skończy. Przeczeka tutaj, a potem będzie pił, na umór, aby znieczulić ból, zresetować pamięć. Łapczywie chwytał powietrze, potrzebując go teraz najbardziej. Wciąż żył, więc musiał oddychać, a tutaj mógł robić to swobodnie, bo w kościele tego powietrza mu zabrakło.
            Nie wiedział ile minut tutaj trwał, kilka, może kilkanaście, kiedy poczuł na ramieniu czyjąś dłoń. Przekonany, że już wszystko się skończyło i, że to Bastien przyszedł mu to oznajmić, odjął dłonie od uszu i odwrócił głowę otwierając oczy, a na widok jaki się im ukazał zadrżał i poczuł szybsze bicie serca. Nie wierzył w to co widzi, nie wiedział co się stało. Czy to była jawa, czy tylko piękny sen? Może naprawdę zasnął na tych schodach?
            – Tommy…? Co ty tutaj robisz? – szepnął drżącymi wargami i zamrugał powiekami, jakby chcąc się przekonać, że to nie jest jedynie sen. Za chwilę poczuł jak obejmuje go ciepła dłoń brata i już doskonale wiedział, że nie śni.
            – Nie mogłem tego zrobić, Billy, nie mogłem… Kocham tylko ciebie. Przepraszam cię za wszystko, wybaczysz mi? – Tom, usiadł na stopniu tuż obok brata i delikatnie dotknął dłonią jego policzka. Był mokry od łez. Widział, jak czarnowłosy przymknął oczy, chłonąc ten przyjemny dotyk, a drżące usta rozchyliły się lekko. Doskonale widział, jak na wilgotnych wargach odbija się światło.
            – Wybaczę… Wszystko ci wybaczę, tylko mi powiedz, że to nie jest sen… – wyszeptał.
            – Nie, to najprawdziwsza rzeczywistość i zaraz się o tym przekonasz. Chodźmy stąd,  wracajmy do domu, Billy. – Tom czule musnął jego skroń, po czym wstał wciąż trzymając go za rękę. Wiedział, że muszą jak najszybciej stąd odejść. Czarnowłosy zupełnie oszołomiony, także się podniósł i obaj zeszli ze stopni prowadzących do kościoła, po czym ruszyli w drogę chwytać swoje szczęście, którego tak bardzo potrzebowali. Już nie było strachu w ich oczach, nie było wątpliwości, obydwaj wiedzieli czego pragną.
            Od dziś chcieli spełniać tylko swoje sny i już zawsze być razem. Po tym wszystkim przez co przeszli, już nie bali się wspólnej przyszłości, mając absolutną pewność, że nic nie jest teraz w stanie zniszczyć tej wielkiej fascynacji, tego uczucia bez granic, jakie płonęło w ich sercach. Tylko razem mogli sięgać do gwiazd, wyrywać po kawałku obłoki ze swojego nieba, a potem otworzyć wrota wspólnego raju, gdzie właśnie zmierzali.
            Nie oglądali się za siebie, dlatego też nie mieli świadomości, że odprowadzają ich niebieskie spojrzenia dziewczyny i chłopaka, którym po drodze do własnego szczęścia złamali serca, i którzy stali teraz u bram swojego własnego piekła.








Słowo od autorki.
           Drodzy Czytelnicy, jeśli dobrnęliście do końca, nie żałujcie tych kilku minut, pozostawiając choć krótką opinię, tym bardziej, że ja poświęciłam pisaniu tej historii dużo więcej czasu.
           Dziękuję, że byliście i, że dotrwaliście do końca. Wszystkich Was serdecznie pozdrawiam :)